niedziela, 24 października 2010

Horrorfestiwal (dzień 4)

Niestety... ze względów osobistych nie mogłem uczestniczyć w 4 dniu tegorocznego Horrorfestiwalu. Co prawda "Rapmage" Uwe Boll'a już widziałem, a "The Children" czeka na swoją kolej... mimo to powstrzymam się od komentowania bo brak mi odczuć klimatu festiwalu.

Za to zapraszam wszystkich do przeczytania relacji z całej imprezy w kolejnym (#25) numerze Grabarza Polskiego.

Skomentuję za to (krótko) przyznanie Złotej Czaszki filmowi "Rampage"... szkoda, że wygrał film, który horrorem nie jest! Nie twierdze, że film jest zły. Ba! Przyznam, że to chyba najlepszy film Boll'a!. Ale gatunkowo nie odstaiw od filmów typu "44 minuty". Tym bardziej śmieszne wydaje się być uzasadnienie "znawców kina" uzasadniających swój wybór twierdzac, że "uno­wo­cze­śnia kon­wen­cję horroru i wyko­rzy­stuje tema­tykę odda­jącą ducha naszych czasów".

Dodam jeszcze, że według mnie film "Sparrow" skromny/bezpretensjonalny nie był.
Za to BYŁ nudny, źle zmontowany i źle udźwiękowiony.

sobota, 23 października 2010

Horrorfestiwal (dzień 3)

Trzeciego dnia zafundowano nam europejskie kino...

Austriacka "Kostucha" była całkiem przyzwoita... ale znowu - to nie horror, ale zabawny kryminał. Nie ma sie co dziwić, bo w głównej roli wystąpił komik - Josef Hader. 
Przyjemne, dobre kino gdzie zagadka powoli jest odkrywana, a wszystkiemu towarzyszą zabawne sceny i sytuacje. Miejscami film trochę się dłużył, ale może to tylko moje wrażenie spowodowane zmęczeniem.

Mamy zaginionego człowieka (od którego zaczyna się przygoda naszego bohatera) wątek miłosny, nieudolnych bandytów-szantażystów i problemy rodzinne. Wszystko w otoczce przyjemnego zajazdu, którego specjalnością są kurczaki w panierce - mniam.
No i jest jeszcze rozdrabniarka do mięsa służąca właścicielowi do produkcji paszy dla kurcząt... i ten niepokojący pokój z walizkami i różnymi ubraniami... i ten... obcięty palec w odpływie. Cóż - ludzie gubia różne rzeczy.

Lamberto Bava to legenda europejskiego kina grozy (twórca "Demonów"). Reżyser w trzecim pokoleniu, syn znanego Mario Bavy i wnuk Eugenio Bavy. Miałem wielkie oczekiwania w stosunku do jego filmu "Ghost Son" ("Syn duch") - nie zawiodłem się. Jak dotąd, pomijając "Pozwól mi wejść", temu fimowi było najbliżej horrorowi, a ci, którzy temu zaprzeczą pewnie za horror nie uznaliby "Omenu". Nie będę jednak porównywał tych filmów, a skupię się na czymś innym.

W filmie wystapili Laura Harring, John Hannah i Pete Postlethwaite. Sam obraz, pod względem wizualnym i muzycznym, przywodzi na myśl filmy lat 80 i 90. Osadzenie fabuły w Afryce było strzałem w dziesiątkę - dzięki temu film nie był kolejną kopią, ale wnosił coś innego. Do tego klimatyczna muzyka przypominała mi filmy Argento i Fulci'ego. Na te 100 minut przeniosłem się do lat 90 kiedy to odkrywałem europejskie kino grozy - i podobało mi się.

Innym chyba nie.
Młodzi, wychowani na "Krzyku" i "Kręgu" horroro(?)maniacy chyba oczekiwali kolejnej produkcji w stylu "Uciec przeznaczeniu" ("Open graves"). Wybuchali śmiechem gdy nie powinni, ale zostali też za to ukarani. Podczas jednej ze scen niemal cała sala wrzasnęła i wzdrygnęła się ze strachu - co jest najlepszą wizytówka tego filmu.

piątek, 22 października 2010

Horrorfestiwal (dzień 2)

Na drugi dzień festiwalu oczekiwałem zniecierpliwiony głównie z powodu przedpremierowego pokazu filmu "Pozwól mi wejść" Matta Reeves'a (remake remake szwedzkiego obrazu w reżyserii Tomasa Alfredsona)... i nie zawiodłem się.
Przyznam, że nie widziałem pierwowzoru, ale słyszałem bardzo pochlebne opinie na jego temat.
Momentami film wywoływał salwy śmiechu na sali - nie rozumiem dlaczego. Może to taka reakcja na strach? Wersja Reeves'a z początku prowadzona jest spokojnie i klimatycznie. Bohater przedstawiany jest w chłodnej , zimowej, scenerii Los Alamos (zawsze myślałem, że w Nowym Meksyku jest zawsze ciepło i nie ma śniegu - myliłem się). Chłopak od początku rokuje na socjopatę, a przyczynę tego mamy upatrywać w jego ciężkim dzieciństwie (rozwód rodziców) i problemami w szkole (znęcają się nad nim koledzy). Nic nowego.
Wszystko się zmienia kiedy do mieszkania obok wprowadza się mężczyzna z córką.

Tak jak się spodziewałem, w ramówce tegorocznego horrorfestiwalu znalazł się segment s krótkometrażówkami (w skrócie shorty, chociaż może powinno być szroty). W tym roku zaprezentowano jedynie 4 filmy, ale tylko dwa pierwsze były rasowymi krótkometrażówkami.

Nie wiem dlaczego, ale niemal co roku (z wyjątkiem pierwszego festiwalu) pojawia się jakiś film związany z podróżami w czasie. "Czekając na wczoraj", to krótkometrażówka, która dzieje się do tyłu. I o ile bieganie tyłem wygląda komicznie, to sens ostatniej sceny w parku ratuje cały obraz. Nie zmienia to jednak faktu, że nie jest to film na festiwal horroru...

"Najlepszy" to niemieckie starcie z krótką formą. Poza mrocznym zamkiem i grą cieni trudno wypatrzeć w nim horror, ale i w tym przypadku krótka forma się obroniła. Filmik w stylu "Creepshow" (zarówno w formie jak i nawiązaniu do kultu komiksu).

Kiedy dowiedziałem się, że w segmencie krótkometrażówek będzie polski akcent bardzo się ucieszyłem. Zeszłoroczna "Głowa do kochania" przypadła mi do gustu. A tu jeszcze zombie! "Project Zombie" powstał o wiele lat za późno. Bo pierwsze było "Blair Witch Project". Gdyby nie to, jego twórcy mieliby szansę stać się sławni. A tak... pozostały głupie żarty i bekanie do kamery (dosłownie). Ot... facet w laciach i dresie zgubił się w lesie. No i spotkał grzybiarzy...

Ostatni... Najdłuższy... Najnudniejszy... "Sparrow" też jest polskim akcentem, bo kręcony w naszym kraju. Jednak bohaterowie pochodzą z wysp i... to widać. Film ma tytuł "Sparrow" pewnie dlatego, że "Maczeta" już było zajęte.
Laski wybierają się na  leśny kemping w mini spódniczkach i klapkach - takie brytyjskie ;)
To co miało być slasher'em stało się nudnym, usypiającym widowiskiem. Do końca projekcji na sali wytrzymało jedynie 15 osób - ja wytrzymałem tylko po to, żeby zjechać go na blogu - co też czynię. Twórcy na siłę chcieli przedłużyć nasze męki i trzymali nas w fotelach przez całe 75 minut.


czwartek, 21 października 2010

Horrorfestiwal (dzień 1)

Mamy za sobą pierwszy dzień długo oczekiwanego Horrorfestiwalu. Zgodnie z zapowiedziami stawiłem się w warszawskim Multikinie na Ursynowie aby obejrzeć pierwsze dwa filmy.

Z dwojga złego... nie... to nie tak... 
"Zęby nocy" wcale nie były złe. Miały coś z horroru (toć przecież wampiry od setek lat towarzyszą gatunkowi), ale więcej z komedii. Coś jak "Nieustraszeni pogromcy wampirów" czy "Postrach nocy" (może mniej).

Widzowie bawili się całkiem nieźle, co chwila na sali wybuchały salwy śmiechu. Ale cy to aby właściwe zachowania na festiwalu horroru?
Wiem, czepiam się.

Przyznaję, że charakteryzacja i efekty były całkiem przyzwoite i nie zrażały do dalszego oglądania. Aktorsko też ujdzie i można polecić ten film... na wypad z dziewczyną (pewnie jest lepszy niż "Wampiry i świry", ale o tym za tydzień, po premierze).

Po krótkiej przerwie rozpoczął się kolejny seans: "Shadows" (nie wiem czy film ma polski tytuł, a dlaczego to za chwilę). Do obejrzenia filmu zachęcała obsada: Cary Elwes i William Hurt. Niestety... wszystko przepadło za sprawą Elwes'a. Do tej chwili nie mam pojęcia jak można tak źle zagrać. Film może i byłby przeciętny (może nawet średni), ale gra aktorska Elwes'a wszystko zniszczyła. No i to nie tylko jego wina. William Hurt na jego tle sprawił się lepiej, ale mając na uwadze jego doświadczenie, mam wrażenie, że też nie poszło mu najlepiej. Panowie byliby chyba zadowoloeni gdyby wszystkie kopie tego filmu zagineły... w "Krainie cieni".

Na koniec trosze technikaliów.

Multikino na Ursynowie to całkiem przyjemny multipleks. W tym roku uczestników Horrorfestiwalu zepchnięto do sali numer 12. Ci którzy wiedzą jak ułożone są sale, od razu zorientują się o co chodzi. Sala 12 jest najbardziej na uboczu, zaraz przy drzwiach. Przez to nie mieszaliśmy się z innymi-normalnymi klientami kina. 
W kwestii porządkowej, zabrakło informacji na temat przerwy. Skończył się pierwszy seans, widzowie wyszli na przerwę i już po kilku minutach zaczął się drugi film (choć tym razem nieobecni wiele nie stracili).

Pominę kwestię uszkodzonego ekranu (wgniecenie niemal na samym środku), które często zniekształca przekaz wizualny i od razu przejdę do czynników jakościowych.
Ja wiem, że filmy na festiwalu puszczane są z DVD, poprzednio też były. Z tym, że tym razem jakość dźwięku i obrazu dawała wiele do życzenia. Nie wiem jak to było w innych kinach - może to kwestia kopii, ale wątpię.
Ponadto filmy puszczane były w formacie 4:3, co więcej, przy drugim filmie wyraźnie było widać, że źródło było panoramiczne, bo w czołówce nazwiska bohaterów były poobcinane na bokach. A czemu nie widziałem polskiego tytułu "Shadows" (jeśli był)? Bo przez pierwsze 10-15 minut napisów nie było widać. Projektor był tak wyregulowany, że nie były widoczne na ekranie.

Dajmy szansę na poprawę... dzisiaj kolejny dzień.