piątek, 24 września 2010

Resident Evil: Afterlife (4.3/6)

Czwarta odsłona cyklu Resident Evil, a według niektorych najlepsza. Po częsci zgadzam się z tą opinią... ale tylko "po części".

Film zaczyna się mocnym wejściem. Alice atakuje siedzibę Korporacji Umbrella w Tokio, ale główny przeciwnik unika śmierci stając się głównym czarnym charakterem filmu. Fabuła jest kontynuacją wątków z "Zagłady" - ponownie spotykamy kilku bohaterów (Claire, K-Mart), a głównym atkiem jest poszukiwanie Arkadii - azylu dla ocalałych i prace naukowców z Umbrella nad nowymi modyfikacjiami wirusa. W trakcie filmu sprawnie wprowadzane są nowe postacie, które z pewnością zobaczymy w kontynuacji... bo przecież zakończenie nie daje złudzeń, że tworcy będa sie bawić nami i wirusem T jeszcze przez długi czas.

Do reżyserii powrócił Paul W.S. Anderson - twórca pierwszej części z 2002 roku i rewelacyjnego "Zagubionego Horyzontu". Posługując się technologia 3D opracowaną przez Jamesa Camerona na potrzeby "Avatara" daje nam niesamowite widowisko - i czasami przesadza. Kilka scen wyglada tak nienaturalnie, że prawie nie można na nie patrzeć. Sporo scen walki jest niespójna wizualnie (wyskok Claire podczas walki z Nemesisem w łaźniach, a później "rozpęd" wrogów naprzeciw siebie).

Ponadto mam wrażenie, że szykowane jest coś mocnego dla dotychczasowych pobocznych postaci - rodzeństwa Redfield - większość scen walki i akcji (poza początkiem) rozgrywała się z ich udziałem. A może Milla jest już zmęczona?

Swoją drogą wprowadzenie brata Claire - Chrisa Redfielda jest dość... żałosne? cienkie? zbyt proste? 
Wentworth Miller na ekranie - ponownie uwięziony i ponownie z planem ucieczki - wywołał salwy śmiechu w kinie. Aktorsko też się nie popisał... zatrzymał się na poziomie serialowym i zafundował nam ten sam zestaw mimiki, zaciśniętych ust i zmarszczonego czoła...

Widowisko - bardzo dobre... fabuła szwankuje i poważnie obniża noty filmu. Aktorsko na średnim poziomie. Mimo to - czekam na ciąg dalszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz