niedziela, 24 października 2010

Horrorfestiwal (dzień 4)

Niestety... ze względów osobistych nie mogłem uczestniczyć w 4 dniu tegorocznego Horrorfestiwalu. Co prawda "Rapmage" Uwe Boll'a już widziałem, a "The Children" czeka na swoją kolej... mimo to powstrzymam się od komentowania bo brak mi odczuć klimatu festiwalu.

Za to zapraszam wszystkich do przeczytania relacji z całej imprezy w kolejnym (#25) numerze Grabarza Polskiego.

Skomentuję za to (krótko) przyznanie Złotej Czaszki filmowi "Rampage"... szkoda, że wygrał film, który horrorem nie jest! Nie twierdze, że film jest zły. Ba! Przyznam, że to chyba najlepszy film Boll'a!. Ale gatunkowo nie odstaiw od filmów typu "44 minuty". Tym bardziej śmieszne wydaje się być uzasadnienie "znawców kina" uzasadniających swój wybór twierdzac, że "uno­wo­cze­śnia kon­wen­cję horroru i wyko­rzy­stuje tema­tykę odda­jącą ducha naszych czasów".

Dodam jeszcze, że według mnie film "Sparrow" skromny/bezpretensjonalny nie był.
Za to BYŁ nudny, źle zmontowany i źle udźwiękowiony.

sobota, 23 października 2010

Horrorfestiwal (dzień 3)

Trzeciego dnia zafundowano nam europejskie kino...

Austriacka "Kostucha" była całkiem przyzwoita... ale znowu - to nie horror, ale zabawny kryminał. Nie ma sie co dziwić, bo w głównej roli wystąpił komik - Josef Hader. 
Przyjemne, dobre kino gdzie zagadka powoli jest odkrywana, a wszystkiemu towarzyszą zabawne sceny i sytuacje. Miejscami film trochę się dłużył, ale może to tylko moje wrażenie spowodowane zmęczeniem.

Mamy zaginionego człowieka (od którego zaczyna się przygoda naszego bohatera) wątek miłosny, nieudolnych bandytów-szantażystów i problemy rodzinne. Wszystko w otoczce przyjemnego zajazdu, którego specjalnością są kurczaki w panierce - mniam.
No i jest jeszcze rozdrabniarka do mięsa służąca właścicielowi do produkcji paszy dla kurcząt... i ten niepokojący pokój z walizkami i różnymi ubraniami... i ten... obcięty palec w odpływie. Cóż - ludzie gubia różne rzeczy.

Lamberto Bava to legenda europejskiego kina grozy (twórca "Demonów"). Reżyser w trzecim pokoleniu, syn znanego Mario Bavy i wnuk Eugenio Bavy. Miałem wielkie oczekiwania w stosunku do jego filmu "Ghost Son" ("Syn duch") - nie zawiodłem się. Jak dotąd, pomijając "Pozwól mi wejść", temu fimowi było najbliżej horrorowi, a ci, którzy temu zaprzeczą pewnie za horror nie uznaliby "Omenu". Nie będę jednak porównywał tych filmów, a skupię się na czymś innym.

W filmie wystapili Laura Harring, John Hannah i Pete Postlethwaite. Sam obraz, pod względem wizualnym i muzycznym, przywodzi na myśl filmy lat 80 i 90. Osadzenie fabuły w Afryce było strzałem w dziesiątkę - dzięki temu film nie był kolejną kopią, ale wnosił coś innego. Do tego klimatyczna muzyka przypominała mi filmy Argento i Fulci'ego. Na te 100 minut przeniosłem się do lat 90 kiedy to odkrywałem europejskie kino grozy - i podobało mi się.

Innym chyba nie.
Młodzi, wychowani na "Krzyku" i "Kręgu" horroro(?)maniacy chyba oczekiwali kolejnej produkcji w stylu "Uciec przeznaczeniu" ("Open graves"). Wybuchali śmiechem gdy nie powinni, ale zostali też za to ukarani. Podczas jednej ze scen niemal cała sala wrzasnęła i wzdrygnęła się ze strachu - co jest najlepszą wizytówka tego filmu.

piątek, 22 października 2010

Horrorfestiwal (dzień 2)

Na drugi dzień festiwalu oczekiwałem zniecierpliwiony głównie z powodu przedpremierowego pokazu filmu "Pozwól mi wejść" Matta Reeves'a (remake remake szwedzkiego obrazu w reżyserii Tomasa Alfredsona)... i nie zawiodłem się.
Przyznam, że nie widziałem pierwowzoru, ale słyszałem bardzo pochlebne opinie na jego temat.
Momentami film wywoływał salwy śmiechu na sali - nie rozumiem dlaczego. Może to taka reakcja na strach? Wersja Reeves'a z początku prowadzona jest spokojnie i klimatycznie. Bohater przedstawiany jest w chłodnej , zimowej, scenerii Los Alamos (zawsze myślałem, że w Nowym Meksyku jest zawsze ciepło i nie ma śniegu - myliłem się). Chłopak od początku rokuje na socjopatę, a przyczynę tego mamy upatrywać w jego ciężkim dzieciństwie (rozwód rodziców) i problemami w szkole (znęcają się nad nim koledzy). Nic nowego.
Wszystko się zmienia kiedy do mieszkania obok wprowadza się mężczyzna z córką.

Tak jak się spodziewałem, w ramówce tegorocznego horrorfestiwalu znalazł się segment s krótkometrażówkami (w skrócie shorty, chociaż może powinno być szroty). W tym roku zaprezentowano jedynie 4 filmy, ale tylko dwa pierwsze były rasowymi krótkometrażówkami.

Nie wiem dlaczego, ale niemal co roku (z wyjątkiem pierwszego festiwalu) pojawia się jakiś film związany z podróżami w czasie. "Czekając na wczoraj", to krótkometrażówka, która dzieje się do tyłu. I o ile bieganie tyłem wygląda komicznie, to sens ostatniej sceny w parku ratuje cały obraz. Nie zmienia to jednak faktu, że nie jest to film na festiwal horroru...

"Najlepszy" to niemieckie starcie z krótką formą. Poza mrocznym zamkiem i grą cieni trudno wypatrzeć w nim horror, ale i w tym przypadku krótka forma się obroniła. Filmik w stylu "Creepshow" (zarówno w formie jak i nawiązaniu do kultu komiksu).

Kiedy dowiedziałem się, że w segmencie krótkometrażówek będzie polski akcent bardzo się ucieszyłem. Zeszłoroczna "Głowa do kochania" przypadła mi do gustu. A tu jeszcze zombie! "Project Zombie" powstał o wiele lat za późno. Bo pierwsze było "Blair Witch Project". Gdyby nie to, jego twórcy mieliby szansę stać się sławni. A tak... pozostały głupie żarty i bekanie do kamery (dosłownie). Ot... facet w laciach i dresie zgubił się w lesie. No i spotkał grzybiarzy...

Ostatni... Najdłuższy... Najnudniejszy... "Sparrow" też jest polskim akcentem, bo kręcony w naszym kraju. Jednak bohaterowie pochodzą z wysp i... to widać. Film ma tytuł "Sparrow" pewnie dlatego, że "Maczeta" już było zajęte.
Laski wybierają się na  leśny kemping w mini spódniczkach i klapkach - takie brytyjskie ;)
To co miało być slasher'em stało się nudnym, usypiającym widowiskiem. Do końca projekcji na sali wytrzymało jedynie 15 osób - ja wytrzymałem tylko po to, żeby zjechać go na blogu - co też czynię. Twórcy na siłę chcieli przedłużyć nasze męki i trzymali nas w fotelach przez całe 75 minut.


czwartek, 21 października 2010

Horrorfestiwal (dzień 1)

Mamy za sobą pierwszy dzień długo oczekiwanego Horrorfestiwalu. Zgodnie z zapowiedziami stawiłem się w warszawskim Multikinie na Ursynowie aby obejrzeć pierwsze dwa filmy.

Z dwojga złego... nie... to nie tak... 
"Zęby nocy" wcale nie były złe. Miały coś z horroru (toć przecież wampiry od setek lat towarzyszą gatunkowi), ale więcej z komedii. Coś jak "Nieustraszeni pogromcy wampirów" czy "Postrach nocy" (może mniej).

Widzowie bawili się całkiem nieźle, co chwila na sali wybuchały salwy śmiechu. Ale cy to aby właściwe zachowania na festiwalu horroru?
Wiem, czepiam się.

Przyznaję, że charakteryzacja i efekty były całkiem przyzwoite i nie zrażały do dalszego oglądania. Aktorsko też ujdzie i można polecić ten film... na wypad z dziewczyną (pewnie jest lepszy niż "Wampiry i świry", ale o tym za tydzień, po premierze).

Po krótkiej przerwie rozpoczął się kolejny seans: "Shadows" (nie wiem czy film ma polski tytuł, a dlaczego to za chwilę). Do obejrzenia filmu zachęcała obsada: Cary Elwes i William Hurt. Niestety... wszystko przepadło za sprawą Elwes'a. Do tej chwili nie mam pojęcia jak można tak źle zagrać. Film może i byłby przeciętny (może nawet średni), ale gra aktorska Elwes'a wszystko zniszczyła. No i to nie tylko jego wina. William Hurt na jego tle sprawił się lepiej, ale mając na uwadze jego doświadczenie, mam wrażenie, że też nie poszło mu najlepiej. Panowie byliby chyba zadowoloeni gdyby wszystkie kopie tego filmu zagineły... w "Krainie cieni".

Na koniec trosze technikaliów.

Multikino na Ursynowie to całkiem przyjemny multipleks. W tym roku uczestników Horrorfestiwalu zepchnięto do sali numer 12. Ci którzy wiedzą jak ułożone są sale, od razu zorientują się o co chodzi. Sala 12 jest najbardziej na uboczu, zaraz przy drzwiach. Przez to nie mieszaliśmy się z innymi-normalnymi klientami kina. 
W kwestii porządkowej, zabrakło informacji na temat przerwy. Skończył się pierwszy seans, widzowie wyszli na przerwę i już po kilku minutach zaczął się drugi film (choć tym razem nieobecni wiele nie stracili).

Pominę kwestię uszkodzonego ekranu (wgniecenie niemal na samym środku), które często zniekształca przekaz wizualny i od razu przejdę do czynników jakościowych.
Ja wiem, że filmy na festiwalu puszczane są z DVD, poprzednio też były. Z tym, że tym razem jakość dźwięku i obrazu dawała wiele do życzenia. Nie wiem jak to było w innych kinach - może to kwestia kopii, ale wątpię.
Ponadto filmy puszczane były w formacie 4:3, co więcej, przy drugim filmie wyraźnie było widać, że źródło było panoramiczne, bo w czołówce nazwiska bohaterów były poobcinane na bokach. A czemu nie widziałem polskiego tytułu "Shadows" (jeśli był)? Bo przez pierwsze 10-15 minut napisów nie było widać. Projektor był tak wyregulowany, że nie były widoczne na ekranie.

Dajmy szansę na poprawę... dzisiaj kolejny dzień.

sobota, 25 września 2010

Horrorfestiwal (4 edycja) 20-23 października

Już czwarty raz horrorowy event na ekranach kin Multikino (i ostatniego Silverscreen w Łodzi). Od 20 do 23 października zobaczymy filmy. Aktualny plan przewiduje (a może się jeszcze zmienić):

20 października:
Zęby Nocy ("Dents de la nuit", reż. Ste­phen Cafiero, Vin­cent Lobelle, Fran­cja 2008)
Shadows ("Shadows", reż. John Pen­ney, USA, 2010
21 października:
Pozwól mi wejść ("Let me in", reż. Matt Reeves, USA, 2010)
22 października
Ghost Son ("Ghost Son", reż. Lam­berto Bava, Włochy, 2007)
Bone Man ("Der Knochenmann", reż. Wol­fgang Murn­ber­ger, Austria, 2009)
23 października:
Children ("The Children", reż. Tom Shan­kland, Wielka Brytania, 2008)
Rampage ("Rampage", reż. Uwe Boll, Niemcy, 2009)

Od razu rzuca się w oczy brak kolejnej "Piły", która w ostatnich dwóch latach była prezentowana poza konkursem (ale jak widać w ramówce jest jeszcze miejsce dla jakiegoś filmu). a jak juz jestesmy przy poprzednich festiwalach, to trzeba przyznać, że bywało różnie...

Dwa lata temu Złotą Czaszkę zdobył film "Stuck", który moim zdaniem wogóle nie powienien się znaleźć w konkursie. Rok temu wygrała "Sauna" i tu już bez takich kontrowersji. Mam nadzieję, że w tym roku będzie jeszcze lepiej. Aż miło zobaczyć nazwisko Lamberto Bava i jego film z całkiem niezłą obsadą... No i Matt Reeves ze swoim kolejnym, mam nadzieję dobrym filem...
Uważam też, że nie trzeba się lękać filmu "Rampage" Uwe Boll'a (znanego ze zniszczenia takich ekranizacji gier komputerowych jak "BloodRayne", "Far Cry" czy "Alone in the Dark") - widziałem go i byłem bardzo zaskoczony... mile.

Może zonaczymy jeszcze jakieś krótkometrażówki?

Tymczasem bilety do nabycia w kasach kin (1 dzień 19 zł, karnet: 66,60 zł). Szczegóły na stronie http://www.horrorfestiwal.pl/.

Do zobaczenia w kinie!


piątek, 24 września 2010

Resident Evil: Afterlife (4.3/6)

Czwarta odsłona cyklu Resident Evil, a według niektorych najlepsza. Po częsci zgadzam się z tą opinią... ale tylko "po części".

Film zaczyna się mocnym wejściem. Alice atakuje siedzibę Korporacji Umbrella w Tokio, ale główny przeciwnik unika śmierci stając się głównym czarnym charakterem filmu. Fabuła jest kontynuacją wątków z "Zagłady" - ponownie spotykamy kilku bohaterów (Claire, K-Mart), a głównym atkiem jest poszukiwanie Arkadii - azylu dla ocalałych i prace naukowców z Umbrella nad nowymi modyfikacjiami wirusa. W trakcie filmu sprawnie wprowadzane są nowe postacie, które z pewnością zobaczymy w kontynuacji... bo przecież zakończenie nie daje złudzeń, że tworcy będa sie bawić nami i wirusem T jeszcze przez długi czas.

Do reżyserii powrócił Paul W.S. Anderson - twórca pierwszej części z 2002 roku i rewelacyjnego "Zagubionego Horyzontu". Posługując się technologia 3D opracowaną przez Jamesa Camerona na potrzeby "Avatara" daje nam niesamowite widowisko - i czasami przesadza. Kilka scen wyglada tak nienaturalnie, że prawie nie można na nie patrzeć. Sporo scen walki jest niespójna wizualnie (wyskok Claire podczas walki z Nemesisem w łaźniach, a później "rozpęd" wrogów naprzeciw siebie).

Ponadto mam wrażenie, że szykowane jest coś mocnego dla dotychczasowych pobocznych postaci - rodzeństwa Redfield - większość scen walki i akcji (poza początkiem) rozgrywała się z ich udziałem. A może Milla jest już zmęczona?

Swoją drogą wprowadzenie brata Claire - Chrisa Redfielda jest dość... żałosne? cienkie? zbyt proste? 
Wentworth Miller na ekranie - ponownie uwięziony i ponownie z planem ucieczki - wywołał salwy śmiechu w kinie. Aktorsko też się nie popisał... zatrzymał się na poziomie serialowym i zafundował nam ten sam zestaw mimiki, zaciśniętych ust i zmarszczonego czoła...

Widowisko - bardzo dobre... fabuła szwankuje i poważnie obniża noty filmu. Aktorsko na średnim poziomie. Mimo to - czekam na ciąg dalszy.

piątek, 7 maja 2010

Opętani (3.9/6), Szaleńcy (4.5/6)

"The Crazies" to dwa filmy. Jeden z 1973 roku w reżyserii George'a A. Romero, a drugi to remake z 2010 roku. Co ciekawe, pomimo takiego samego tytułu oryginalnego, tytuły polskie się różnią: wersja Romero to "Szaleńcy", a nowa to "Opętani".

Całkiem niedawno miałem też okazję przypomnieć sobie pierwszą wersję w filmu i od niej rozpocznę.

Zaczynając prace nad tym filmem, Romero miał za sobą ogromny sukces "Nocy żywych trupów". Film ten momentalnie zrobił z niego gwiazdę mocnego kina. "Opętani" są swego rodzaju rozwinięciem tematu zarazy, ale tym razem mamy wyjasnienie doskonale pasujace do czasów zimnej wojny - wirus Trixie opracowny przez wojsko dostał się do źródeł wody czerpanej przez małe miasteczko.

akcja wojska jest szybka i bezwzględna. Kwarantanna i śmierć dla każdego kto chce się wymknąć.

Film doskonale obrazuje chaos społeczności, która zostaje zaatakowana z dwóch stron - z jednej przez wirus, a z drugiej przez wojsko. Ludzie buntują się i giną pod gradem kul. Kilku bohaterów postanawia powalczyć o życie i wymknąć się poza teren kwarantanny.

Nowszy film w reżyserii Breck'a Eisner'a jest odnowieniem dokładnie tego samego schematu. W sumie to nie było co poprawiać, bo film Romero jest bardzo dobry. Zmiany polegały głównie na dostosowaniu otoczenia do postępu technologicznego - komórki, internet itp. Interakcje między głównymi bohaterami są niemal identyczne i film nie wnosi za wiele nowego. Jest to kolejny przykład niepotrzebnego remake'u. Zadowoleni mogą być tylko ci, którzy nie lubią klimatów starych filmów bo ograniczona wyobraźnia i wiedza o świecie nie pozwala im odpowiednio wczuć się w fabułę.

Jeśli chodzi o obsadę to odpowiadał mi Timothy Olyphant ("Deadwood"), ale już kreacja Radhy Mitchell była jakaś nijaka.

czwartek, 6 maja 2010

ZMD: Zombies of Mass Destruction (3.2/6)

Kolejny film o zombie i znowu słaba ocena. Tylko minimalnie gorszy od "Survival of the Dead" - ale jednak.

Akcja filmu rozgrywa się w małym miasteczku, które poznajemy juz na samym początku. I musze przyznać, że sposób pokazania miasteczka jest najlepszym elementem w tym filmie. Podczas czołówki i krótkiego wstępu, przemieszczając się po mieście, możemy zobaczyć jego mieszkańców podczas normalnych czynności i interakcji. Robi to całkiem dobre wrażenie.

Dalej, twórcy zaczęli już bawić się konwencjami znanymi w gatunku. Głównym celem tego pastiszu najwyraźniej było wyśmianie pospolitych przywar takich jak strach przed mniejszościami etnicznymi, homofobia czy ekstremalny fanatyzm religijny. Zagrywki bohaterów są łatwe do przewidzenia, chociaż znajdziemy kilka naprawdę mocnych (i zabawnych) scen.

Film przeznaczony jest jedynie dla wielbicieli zombiaków i najtwardszych twardzieli. Dla innych to po prosu strata czasu.

środa, 5 maja 2010

Survival of the Dead (3.5/6)

Nie wiem co powiedzieć...
Zawiodłem się.

Po całkiem dobrym "Land of the Dead" i bardzo dobrym "Diary of the Dead" spodziewałem się czegoś lepszego. Niestety George A. Romero, jeden z moich ulubionych twórców, zawiódł mnie.

Film zapowiadał się całkiem nieźle. Mocne nawiązanie do "Diary of the Dead" dało mi nadzieję na konwencję spin-off'u, ale szybko okazało się, że to film w stylu australijskiego "Undead" - co w wyjątkowo w tym przypadku nie jest komplementem ("Undead" znany jest pod śmiesznym tytułem "Zombie z Berkley").

Koncepcja małej zamkniętej społeczności rednecków broniących się przed atakiem zomiaków jest super, ale według mnie została całkowicie zniszczona. Film prawie nie ma fabuły (ja się nie dopatrzyłem). Ten tytuł juz bardziej pasowałby do "Zombieland" niż do tego filmu. Mogli go też nazwać "Redneck Zombies", co pasowałoby idealnie, ale ten tytuł jest zajęty.

Jeśli chodzi o obsadę to jest średnia - nic nadzwyczajnego. Podobnie sprawa ze zdjęciami. Film ratuje tylko trochę fajowych (jak zwykle) efektów zabijania zombie i latających flaków.

Ogólnie ocena jest niestety ponad 1 punkt niższa niż się spodziewałem - a to już dużo.
Jeśli macie inne zdanie na temat tego filmu (który kultowy raczej nie będzie) to zapraszam do dyskusji.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Prezydent wrócił do ojczyzny

Tuż po godzinie 15 na wojskowym lotnisku w Warszawie, wylądował samolot wojskowy CASA z ciałem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Kaczyńskiego.


W krótkiej, wzruszającej, ceremonii na płycie lotniska udział wzięli członkowie najbliższej rodziny, znajomi, współpracownicy. Ponadto obecni byli członkowie rządu, przedstawiciele Sejmu, Senatu, klubów parlamentarnych i pracownicy Kancelarii. Później, kondukt pogrzebowy przewiózł trumnę do Pałacu Prezydenckiego przed którym od wczoraj gromadzą się tłumy Polaków składających kwiaty, palących znicze wpisujących sie do ksiąg kondolencyjnych...

sobota, 10 kwietnia 2010

Katastrofa samolotu prezydenckiego

O godzinie 8:56 polskiego czasu, niedaleko lasu karpińskiego (Smoleńsk), rozbił się rządowy samolot z delegacją Prezydenta RP i innymi delegatami na obchodu katyńskie. Katastrofy nie przeżył nikt z 89 pasażerów i 7 członków załogi (pierwsze informacje mówiły o 87 osobach, później 132).


Wśród nich byli:
Pan Lech KACZYŃKI - Prezydent RP
Pani Maria KACZYŃSKA - Pierwsza dama
Pan Ryszard KACZOROWSKI b. Prezydent RP na Uchodźctwie
Pan Krzysztof PUTRA Wicemarszałek Sejmu RP
Pan Jerzy SZMAJDZIŃSKI Wicemarszałek Sejmu RP
Pani Krystyna BOCHENEK Wicemarszałek Senatu RP
Pan Władysław STASIAK Szef Kancelarii Prezydenta RP
Pan Aleksander SZCZYGŁO Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego
Pan Paweł WYPYCH Sekretarz Stanu w Kancelarii Prezydenta RP
Pan Mariusz HANDZLIK Podsekretarz Stanu w Kancelarii Prezydenta RP
Pan Andrzej KREMER Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych
Pan Stanisław KOMOROWSKI Podsekretarz Stanu w MON
Pan Tomasz MERTA Podsekretarz Stanu w MKiDN
Gen. Franciszek GĄGOR Szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego
Pan Andrzej PRZEWOŹNIK Sekretarz ROPWiM
Pan Maciej PŁAŻYŃSKI Prezes Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”
Pan Mariusz KAZANA Dyrektor Protokołu Dyplomatycznego MSZ
Pani Barbara MAMIŃSKA Dyrektor Biura Kadr i Odznaczeń Kancelarii Prezydenta RP

PRZEDSTAWICIELE PARLAMENTU RP
Pan Leszek DEPTUŁA Poseł na Sejm RP
Pan Grzegorz DOLNIAK Poseł na Sejm RP
Pani Grażyna GĘSICKA Poseł na Sejm RP
Pan Przemysław GOSIEWSKI Poseł na Sejm RP
Pan Sebastian KARPINIUK Poseł na Sejm RP
Pani Izabela JARUGA – NOWACKA Poseł na Sejm RP
Pan Zbigniew WASSERMANN Poseł na Sejm RP
Pani Aleksandra NATALLI – ŚWIAT Poseł na Sejm RP
Pan Arkadiusz RYBICKI Poseł na Sejm RP
Pani Jolanta SZYMANEK – DERESZ Poseł na Sejm RP
Pan Wiesław WODA Poseł na Sejm RP
Pan Edward WOJTAS Poseł na Sejm RP
Pani Janina FETLIŃSKA Senator RP
Pan Stanisław ZAJĄC Senator RP

OSOBY TOWARZYSZĄCE
Pan Janusz KOCHANOWSKI Rzecznik Praw Obywatelskich
Pan Sławomir SKRZYPEK Prezes Narodowego Banku Polskiego
Pan Janusz KURTYKA Prezes Instytutu Pamięci Narodowej
Pan Janusz KRUPSKI Kierownik Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych

PRZEDSTAWICIELE KOŚCIOŁÓW I WYZNAŃ RELIGIJNYCH
Ks. Bp. gen. dyw. Tadeusz PŁOSKI Ordynariusz Polowy Wojska Polskiego
Abp gen. bryg. Miron CHODAKOWSKI Prawosławny Ordynariusz Wojska Polskiego
Ks. płk Adam PILCH Ewangelickie Duszpasterstwo Polowe
Ks. ppłk Jan OSIŃSKI Ordynariat Polowy Wojska Polskiego

PRZEDSTAWICIELE RODZIN KATYŃSKICH I INNYCH STOWARZYSZEŃ
Pan Edward DUCHNOWSKI Sekretarz Generalny Związku Sybiraków
Ks. prałat Bronisław GOSTOMSKI
Ks. Józef JONIEC Prezes Stowarzyszenia Parafiada
Ks. Zdzisław KRÓL Kapelan Warszawskiej Rodziny Katyńskiej 1987-2007
Ks. Andrzej KWAŚNIK Kapelan Federacji Rodzin Katyńskich
Pan Tadeusz LUTOBORSKI
Pani Bożena ŁOJEK Prezes Polskiej Fundacji Katyńskiej
Pan Stefan MELAK Prezes Komitetu Katyńskiego
Pan Stanisław MIKKE Wiceprzewodniczący ROPWiM
Pani Bronisława ORAWIEC - LOFFLER
Pani Katarzyna PISKORSKA
Pan Andrzej SARIUSZ – SKĄPSKI Prezes Federacji Rodzin Katyńskich
Pan Wojciech SEWERYN
Pan Leszek SOLSKI
Pani Teresa WALEWSKA – PRZYJAŁKOWSKA Fundacja „Golgota Wschodu”
Pani Gabriela ZYCH
Pani Ewa BĄKOWSKA wnuczka Gen. bryg. Mieczysława Smorawińskiego
Pani Maria BOROWSKA
Pan Bartosz BOROWSKI
Pan Dariusz MALINOWSKI

PRZEDSTAWICIELE SIŁ ZBROJNYCH RP
Gen. broni Bronisław KWIATKOWSKI Dowódca Operacyjny Sił Zbrojnych RP
Gen. broni pil. Andrzej BŁASIK Dowódca Sił Powietrznych RP
Gen. dyw. Tadeusz BUK Dowódca Wojsk Lądowych RP
Gen. dyw. Włodzimierz POTASIŃSKI Dowódca Wojsk Specjalnych RP
Wiceadmirał Andrzej KARWETA Dowódca Marynarki Wojennej RP
Gen. bryg. Kazimierz GILARSKI Dowódca Garnizonu Warszawa

czwartek, 18 marca 2010

Harry Brown (4.6/6)

Harry to samotnie mieszkający staruszek. Właśnie zmarła jego żona i pozostał mu jeden przyjaciel, który w chwili słabości wyznaje mu, że jest przerażony. Boi się o swoje życie bo w dzielnicy, w której mieszka rządzą gangi nie dające mu spokoju.

Harry Brown jest obserwatorem życia w paskudnej rzeczywistości. Gangi młodocianych przestępców są niepowstrzymane, nawet policja nie daje im rady - są bezsilni. A Harry, świadom niebezpieczeństwa, omija najniebezpieczniejsze miejsca.

Ale nadchodzi ten dzień... Dzień trudny, dzień prawdy. Wiadomość o śmierci przyjaciela przelewa czarę goryczy.

Podobnych filmów było już wiele. Już dawno temu mieliśmy "Życzenie śmierci" z Charlesem Bronsonem (i liczne sequele), a ostatnio w podobnym klimacie "Gran Torino" i "Prawo zemsty". W każdym z przypadków weteran wojenny w podeszłym wieku staje do walki przeciwko przestępcom. Można powiedzieć, że kolejne filmy kopiują te same wątki zmieniając tylko obsadę... Bronson - Eastwood - Butler - Caine.

Jednak każdy z nich jest trochę inny. Każdy film ma inne przesłanie (pomijam kontynuację "Życzenia śmierci", bo to już sieczka).

"Harry Brown" pokazuje bezsilność (i trochę obłudę) działań policji. Może mają związane ręce, może się boja (w końcu są ludźmi). A może po prostu nie potrafią.

Przed kilkunastoma minutami, w naszych rodzimych Wiadomościach, opisano sytuację kobiety, która jako świadek przestępstwa chciała zeznawać przed sądem, ale z zastrzeżeniem zwojej anonimowości. Jak się później okazało, nikt, ani sąd, ani prawnicy, ani nawet policjant, który spisywał jej zeznanie, nie zadbał o zapewnienie kobiecie bezpieczeństwa. I nikt nie jest winny... tylko kobieta został postawiona w niebezpiecznej sytuacji.

Harry bierze sprawy w swoje ręce. Możemy dyskutować, czy zwykły obywatel powinien chwytać za broń i samodzielnie mścić się na przestępcach. Możemy mieć wątpliwości czy wierzyć w sprawiedliwość i działania policji. Możemy wątpić czy prawo wystarczająco chroni pokrzywdzonych.

Harry powoli zagłębia się w mrok tego ponurego świata i widać, że jest zaskoczony ogromem zła i rozmachem przestępców (plantacje marihuany, handel bronią, napady w biały dzień). Nikt nie jest w stanie nad tym zapanować. Nikt nie pomoże w potrzebie.

Film jest ponury i można powiedzieć ciągnący się. Ale to tylko złudzenie. W rzeczywistości wciąga (przynajmniej mnie) i nie pozwala na oderwanie się. Do samego końca... wielkiego końca.

Michael Caine w doskonale pasującej do niego roli. Nie ma co ukrywać - to nie jest Caine z czasów filmów takich jak "Orzeł wylądował", czy "Błękitny lód". Ale nadal jest twardy i bezwzględny. Ale nie dajmy się zwieźć - Harry Brown w jego wydaniu jest też człowiekiem. Takim jak każdy z nas. No może tylko nieco starszym...

sobota, 6 marca 2010

Agora (4.6/6)

Jeśli lubicie kino historyczne, ale niekoniecznie przepełnione bataliami nieustraszonych wojsk (w stylu "Troi") to zachęcam do obejrzenia tego filmu.

Alejandro Amenábar, twórca takich filmów jak "Abre los ojos" (który został zamerykanizowany przez Camerona Crowe jako "Vanilla Sky"), czy "Inni", stworzył film piękny wizualnie, w miarę spójny, poruszający drażliwe tematy współżycia religijnego, a co najważniejsze dający się obejrzeć!

Tytułowa agora to główny rynek starożytnych miast Grecji. A ta konkretna, wokół której mają miejsce wydarzenia filmu, mieści się w dawnej Aleksandrii - mieście nauki oraz współistnienia kultur i religii. Miejscu gdzie wszyscy mają żyć w zgodzie i pobierać nauki. Miescie gdzie znajduje się jeden z cudów świata - słynna biblioteka aleksandryjska. Ale to już wkrótce ma się zmienić...

Narastające konflikty między przedstawicielami różnych religii (judaizm, pogaństwo i coraz popularniejsze Chrześcijaństwo) prowadzi do nieuchronnej zagłady stolicy kultury i nauki. A głównym przykładem jest postać filozofki i astronom Hypatii (Rachel Weisz). Jej sytuacja jest o tyle skomplikowana, że jako osoba oświecona i polegająca na nauce, nie akceptuja żadnej religii, polega na wiedzy... a na domiar złego jest kobietą (nie jest akceptowana nawet przez innych filozofów).

Przykład Hypatii jest o tyle istotny, że na filmie jest ona o krok od dokonania przełomowego odkrycia z dziedziny astronomii. Odkrycia, które gdyby nie jej smierć, przyspieszyło rozwój nauki o 1200 lat!

Nie żałuję czasu jaki poświęciłem na obejrzenie filmu. Dodatkowe wątki trzech mężczyzn kochających i podziwiających tę niezwykłą kobietę dopełniają tragiczny obraz zacofania i zabobonu.

A tym, którzy chcą obejrzeć naprawdę dobry thiller, proponuję obejrzeć wcześniejszy film Amenábar'a "Tesis".

środa, 3 marca 2010

Pozdrowienia z Paryża (3.3/6)

Ci, którzy sądzą, że dobre nazwiska gwarantują dobry film - grubo się mylą. Przekonujemy się o tym nie pierwszy raz. Luc Besson (pomysł), Pierre Morel (reżyseria), John Travolta, Jonathan Rhys Meyers, Katarzyna Smutniak (trzy główne role) nie zagwarantowały nawet dobrej rozrywki - a szkoda.

Travoltę darzę sentymentem, a Jonathan Rhys Meyers'a nawet lubię (ze względu na "Dynastię Tudorów") i wydawało mi się, że ten duet jakoś się zgra i poprowadzi sprawnie akcję.
Zamiast tego mamy ciężkiego (żeby nie pwoiedzieć grubasa) Travoltę skaczącego, tłukącego, biegającego po dachach niczym Yamakashi... strzelają do niego i nie mogą trafić - ale on ZAWSZE trafia. Wszystko efektownie, szybko i boleśnie...

Jonathan Rhys Meyers gra pracownika ambasady USA we Francji, który za wszelką cenę chce zaiponować ludziom z wywiadu i wykonuje dla nich małe robótki (podsłuchy itp.). Pomysł fajny - przyznaję. Ni stąd ni zowąd dostaje jako partnera Chalie'go Wax'a i jego życie się zmienia nie do poznania. Musi ścigać gangsterów azjatyckiego pochodzenia, biegać po mieście z wazonem pełnym koki, pozwalać zabijać policjantów... a jakby tego było mało jest jeszcze sprawa jego narzeczonej, która...

No dobra... bez spojlera, ale i tak jestem pewien, że się domyślicie - fabuła nie jest zbyt skomplikowana.

Ogólnie film to KUPA.
Jedyną ciekawostką jest rola Kasi Smutniak, która zagrała w tej produkcji jedną z ważniejszych ról - ale w moim odczuci nie wypadła zbyt przekonująco.

Aż się boję co Pierre Morel zrobi z "Diuną", której realizacja w jego rezyserii przewidziana jest na 2012 rok. "Uprowadzona" była całkiem dobra, ale po tym paryskim wypadku mam pewne obawy.

czwartek, 25 lutego 2010

The Collector (4.5/6)

Nie jest to jakaś nowość. Dodatkowo można powiedzieć, że film bazuje na konwencji stworzonej na potrzeby cyklu "Piła" i jest w tym wiele racji, bo przecież twórcami "Kolekcjonera" są Marcus Dunstan i Patrick Melton - scenarzyći "Pił" (jak do tej pory) IV - VII. Dla niektórych może to być zachęta do obejrzenia filmu, a dla innych powód skreślenia go z listy.

Film zasługuje na uwagę z kilku względów: mroczne zdjęcia, nastrojowa muzyka i dobra zagadka. Osobiście mam nadzieję, że nie jest to początek kolejnego cyklu - choć nigdy nie wiadomo.

Jeśli macie mocne żołądki zapraszam na krwawy seans. Mamy dom pełen pułapek, bezlitosnego zabójcę i całkiem zgrabnie poprowadzoną fabułę (chociaż nie wiem jak udało mu się rozstawić te pułapki w ciągu jednego dnia).

Film trzyma w napięciu i trzeba tylko dać mu szansę. Niektórzy nie będą mogli spać inni będą się zastanawiać schodząc w ciemności po schodach. W każdym bądź razie jest to jedn z najmocniejszych filmów jakie ostatnio oglądałem

niedziela, 21 lutego 2010

Autor widmo (5.2/6)

Polityka rządzi się swoimi prawami. Najbardziej niebezpieczne dla społeczeństwa są sytuacje, w których wysokiej rangi politycy uważają, że są ponad prawem. W takich sytuacjach nie ma mowy o demokarcji, a przecież działań poza prawem nie usprawiedliwia nic - nawet bezpieczeństwo państwa.

Pierce Brosnan wciela się w rolę Adama Langa, byłego premiera Wielkiej Brytanii i niech twórcy mówią co chcą, zaprzeczają, ale podobieństwo do Tony'ego Blaira jest oczywiste (Brosnan nawet się przyznał, że wzorował się na Blairu). Jego kariera polityczna już się zakończyła i można wnioskować, że nie jest zbyt popularny. Na uwagę zasługuje jednak fakt, że jako polityk jest przekonujący. Sprawia, że ludzie mu wierzą - i wierzymy my. To porządny człowiek, który chciał dobrze, polityk, który był u szczytu władzy, a teraz wszyscy go atakują. Nawet mu współczujemy.

Ewan McGregor to ghostwriter (profesjonalny pisarz, który za kasę pisze za kogoś książki, przemówienia itp.). Zostaje wynajęty do dokończenia biografi Langa po tym jak poprzedni duch popełnił domniemane samobójstwo.

Na początek poznajemy bliskie otoczenie Langa: jego asystentkę (i prawdopodobnie kochankę, w tej roli Kim Cattrall), prawnika (Timothy Hutton), żonę żyjącą w jego cieniu (Olivia Williams) i innych pracowników, ochroniarzy. Wszystko wydaje się w porządku, ale cały czas przeczuwamy, że coś jest nie tak.

McGregor rozpoczyna pracę od zapoznania się z maszynopisem swojego poprzednika i jest załamany - nuda. Kto to przeczyt? Czeka go dużo pracy, a termin jest bliski. Poza tym sytuacja polityczna Langa zmienia się diametralnie, gdy jego przeciwnik polityczny, Robert Rycart (wyraźnie wzorowany na Robinie Cook'u, który opuścił rząd Blaira, gdy ten zdecydował o zaangażowaniu w Iraku), oskarża go o nielegalne działania polegające na przejęciu 4 terrorystów w Pakistanie i przekazanie ich (poza prawem) CIA, które dopuściło się tortur (z Langa czyni to współwinnego). Wydarzenie to rozpętuje burzę, hieny z prasy zaczynają się gromadzić czując, że wielki polityk polegnie. W tym momencie filmu prawie współczujemy Langowi.

Kiedy duch odnajduje kilka dodatkowych materiałów swojego poprzednika, materiałów, które rzucają inne światło na życie polityka, zaczyna dziać się coś złego. Padają niewygodne pytania. Podejrzenia kierowane są na każdego, kto pojawia się na ekranie. Przeszłość zaczyna przebijać się zza kurtyny kłamstw, niedomówień i wielkiego spisku. Kilka dokumentów, zdjęć, kopii legitymacji partii politycznych i numer telefonu doprowadzają ducha do Paula Emmett'a (Tom Wilkinson).
Przyznam, że w tym momencie już wiedziałem co jest grane. Postać Emmetta jest najbardziej oczywistą postacią w filmie. Jego teksty od razu naprowadzają widza na właściwy tor i teraz trzeba tylko się dowiedzieć, kto i jak jest w to wszystko umoczony.

Film Polańskiego porusza wiele istotnych kwestii politycznych. Przytoczę kilka sytuacji.

W scenie, w której Lang wraz z prawnikami ocenia możliwość działania po decyzji Trybunału Sprawiedliwości o podjęciu śledztwa pada sugestia, że powinien pozostać w USA, bo ten kraj nie uznaje prawa ekstradycji Trybunału. Na pytanie jakie inne kraje mógłby bezpiecznie odwiedzić pada lista innych krajów: Chiny, Iran, Korea... i kilka krajów Afryki (dla otuchy).

W innym momencie Lang przedstawia hipotetyczną sytuację, w której są do wyboru dwie linie lotnicze, jedna, która wszystko dokładnie sprawdza, przeszukuje, żąda od pasażerów wyjaśnień i przeprowadza nadmiarowe kontrole oraz inna, która żadnych praw i prywatności nie narusza. Lang pyta: "Którym samolotem Rycart wysłałby swoje bachory?".

Film pełen jest obrazów z naszej rzeczywistości. Powiązania prywatnych firm zbrojeniowych i ochroniarskich z ludźmi u władzy ukazuje motyw prywatnego odrzutowca, którym lata Lang, a który należy do firmy czerpiącej bezpośrednie korzyści finansowe z uczestnictwa w konfliktach wojskowych. (W świecie rzeczywistym proponuję zapoznać się z firmą Greystone, będącą częścią Xe - dawniej Blackwater, oraz obejrzeć film "Stan gry").
Niektore argumenty można uznać za demagogiczne, inne za naiwne, ale bez wątpienia należy je eksponować i potępiać - bo nie można dopuścić, że zaczną być akceptowanym standardem.

Film jest ekranizacją powieści Roberta Harrisa ("Fatherland", "Enigma", "Pompeje") zatytułowanej w oryginale "The Ghost", która przez New York Observer została określona jako "The Blair Snitch Project". Na uwagę zasługuje fakt, że prywatnie Harris, przez długi czas wspierał Partię Pracy i Tony'ego Blaira. Wszystko zmieniło się, gdy premier z Downing Streen 10, zdecydował o poparciu interwencji USA w Iraku. Pomysł na główny wątek książki jest zapewne pochodną kłamstwa dotyczącego broni masowej zagłady, która niby miała być w posiadaniu Iraku.

Prawda jest bolesna. Prawda zabija.
"Chcesz poznać prawdę? Nie poradzisz sobie z prawdą!" Ten tekst z "Ludzi honoru" zapada w pamięć i doskonale wpisuje się w klimat "Autora widmo". W świecie polityki, wielkich pieniędzy i tajnych operacji prawda potrafi być wyjątkowo niewygodna i zabójcza.

W pierwszym zdaniu napisałem, że niebezpieczne jest kiedy politycy chcą być ponad prawem. Tak. Ale to tyczy się też innych grup zawodowych takich jak wszelkie służby mundurowe czy chociażby środowisko artystów. Roman Polański bez wątpienia jest jednym z najwybitniejszych reżyserów polskiego pochodzenia, ale nie jest ponad prawem. Popełnił błąd i być może wydawało mu się, że uniknie kary - ale sprawiedliwość dosięga każdego w ten czy inny sposób.

Po aresztowaniu Polańskiego pojawiły się teorie sugerujące, że za tą nagłą decyzją stoją siły, które nie chcą dopuścić do ukończenia filmu. Źródła teorii spiskowych sugerowały, że w filmie jest więcej prawdy niż nawet sam autor przyznaje.

Roman Polański otrzymał złotego niedźwiedzia dla najlepszego reżysera na berlińskim festiwalu filmowym. Nagroda bez wątpienia słuszna, ale pewnie znajdą się głosy, mówiące, że to wyraz poparcia środowiska artystycznego dla reżysera.

Film jest warty obejrzenia zarówno ze względu na doskonałe role McGregora i Brosnana jak i świetnie prowadzoną fabuła i bardzo, BARDZO dobrą muzykę.

piątek, 19 lutego 2010

Wyspa strachu (4.3/6)

Tytuł nie jest zachęcający. trąci trochę horrorem kalsy "B", ale takie też często zaskakują. Jak zwykle nie zrażony (i nawet nie zachęcony obsadą) przystąpiłem do oglądania. Szczerze mówiąc myślałem, że to kolejne "Turistas". Byłem trochę znudzony, późny wieczór i miał to być ostatni seans tego dnia, z możliwością wcześniejszego zakończenia jeśli film okazałby się "usypiaczem".

Rozpoczyna się doś sielsko - młoda para na Hawajach. Podróż poślubna, słońce, plaże. Podążamy z nimi na szlak do dzikiej plaży - niezrażeni nowożeńcy idą pomimo tego, że gdzieś na wyspach ukrywają się zabójcy, którzy wcześniej zamordowali inna parę.

Nasi bohaterowie swojej drodze spotykają innych towarzyszy i pewną szczególną parę. Można by rzec - dziwną parę. Facet przechwiala się swoimi dokonaniami, który wydają być wynikiem delirki szaleńca lub przynajmniej się wyssane z palca. W pewnym momencie obie pary podejrzewają się na wzajem, ale nie przeszkadza im to za bardzo w kontynuowaniu wycieczki.

W pewnym momencie się pogubiłem. Chwila! Coś tu nie gra! Coś się zmieniło. Są na plaży... są u celu... gdzie podziali się ci zabójcy? Gdzie ta akcja? Po co to wszystko? 
No i zaczyna się jazda...

Na film zaprasza was David Twohy, reżyser między innymi rewelacyjnego "Pitch Black", "Below" i przyzwoitych "Kronik Riddicka". Podobnie jak poprzednio jest zarówno autorem scenariusza jak i reżyserem. Tylko, że ten gatunek filmu jakoś mi do niego nie pasował. Właśnie dlatego nie do końca wiedziałem czego się po tym filmie spodziewać.

Przyznaję - film mnie zaskoczył. Ostatnimi laty jesteśmy przyzwyczajani do zwrotów akcji (fani "24" i "Zagubionych" wiedzą doskonale o czym mówię) i takie zabiegi mniej lub bardziej udane (patrz: naciągane) już nie robią takiego wrażenia jak jeszcze 10 lat temu, ale w tym przypadku motyw sprawdził się na 100%. Od momentu zwrotu akcji siedziałem już jak na szpilkach - do samego końca.

Szczerze polecam.

poniedziałek, 8 lutego 2010

The House of the Devil (4/6)

Jako fan horroru zwróciłem uwagę na ten film ze względu na jego tytuł. Krótkie zerknięcie na imdb powiedziało mi, że film opowiada o młodej dziewczynie wplątanej w satanistyczne rytuały.

Ok. Film totalnie mnie zaskoczył.

Film jest z 2009 roku, a akcja dzieje się w latach 80-tych. Cały film zrobiony jest w klimacie kina tamtych lat - łącznie z muzyką, czołówką, montażem i zdjęciami. Super klimat dla ludzi znudzonych efekciarskimi ujęciami, spowolnieniami i bryzgającą na obiektyw kamery krwią.

Fabuła też była miłym zaskoczeniem. Niektórzy mogą powiedzieć, że film jest nudny i się ciągnie, ale my (oglądaliśmy film w trójkę) tak tego nie odebraliśmy. Zgodnie przyznaliśmy, że taki sposób budowania klimatu się obronił. Sporo jest scen, które niby nie wnoszą niczego nowego, ale to taka cisza przed burzą. Spowolnienie tuż przed wielkim finałem.

"The House of the Devil" można uznać za film jednej aktorki, Jocelin Donahue, której nie kojarzę z żadnego innego filmu, ale wypadła dość przekonująco. Wielkim zaskoczeniem był dla nie występ Toma Noonan'a ("Gorączka", "Czerwony smok"), który idealnie pasuje do swojej roli.

Film zasługuje na obejrzenie głównie ze względu na jego wyjątkowość w porównaniu do trendów naszych czasów. Realizacja w stylu lat 80-tych była wielkim eksperymentem, który, moim zdanie, się sprawdził.

wtorek, 2 lutego 2010

Droga (5.4/6)

Uwielbiam kino spod znaku apokalipsy. Zagłada ludzkości spowodowana niekoniecznie przez spadające z nieba meteoryty, wirusy, czy efektowne wybuchy na słońcu, też nadaje się do sfilmowania. Bo przecież nie chodzi o pokazanie samego efektu kataklizmu, ale tego jaki ma wpływ na ludzi.

"Droga" to właśnie film o ludziach, a konkretnie o ojcu i synie. Podczas ich wędrówki, najczęściej w nocnych snach, przewija się jeszcze żona/matka. Obaj za nią tęsknią, ale nie mogą sobie pozwolić na chwile słabości. Bo wszędzie czai się śmierć. Śmierć nie z rąk obcych czy oszalałej bestii, ale czegoś bardziej groźnego - innych ludzi.

W świecie, który dobiegł końca, a natura dogorywa wśród popiołów, starają się egzystować ostatni ludzie. Nie ma prądu, brakuje żywności, panuje chłód... nie ma cywilizacji. Wszędzie grasują bandy kanibali. Tu nie ma miejsca na zaufanie. Każdy może liczyć tylko na siebie.

Wśród ruin świata, drogą na południe, idzie ojciec i syn. Ojciec wiedząc, że prędzej czy później braknie go, chce nauczyć syna jak przetrwać w tym co pozostało ze świata. Żyć według kodeksu, który zakłada wiarę we własne siły i unikanie obcych. Nie ufaj nikomu. 

Co czyni nas ludźmi? Nasz umysł? Nasze umiejętności? Cywilizacja? A może dusza?

Odpowiedź nie jest prosta, ale może droga ojca i syna naprowadzi was na odpowiedź. Bo przecież nie ma nic silniejszego niż miłość rodzica do jego dziecka. Nawet jeśli jest to ostatnia rzecz (to trochę złe sformułowanie) jak pozostała mu na ziemi.

To nie jest piękny film. To nie jest radosny film. Nie ma dobrego zakończenia.

Ten film jest jednak wyjątkowy. Bo jak często zdarza się, że taka ponura wizja trafia na ekrany kin? 

"Droga" to bardzo ponura wizja, która nie pozostawia nawet nadziei. Może ktoś zobaczy jakiś przebłysk na sam koniec filmu, ale ja jej nie zobaczyłem. Ta wizja stworzona przez Cormaca McCarthy'ego (autora równie dobrego i prawdziwego "To nie jest kraj dla starych ludzi") zdaje się epatować niesamowitą mieszanką uczuć. Miłość zderza się z okrucieństwem, bezsilność z rezygnacją... 

Na koniec pozostaje tylko jedno pytanie: Czy jest dla nas jakaś nadzieja?

środa, 27 stycznia 2010

Sherlock Holmes (4.3/6)



O co tyle hałasu?
Z wszędobylskiego marketingu przebija się informacja, że to film niezwykły. Film odkrywczy. Ale czy tak jest rzeczywiście, czy tylko daliśmy sie porwać marketingowym zagraniom?

Mamy Holmes'a. Nowego i świeżego (no może nie do końca świeżego, bo ma problemy z higieną), ale Robert Downey Jr. rzeczywiście tchnął w tę postać nowego ducha. Nadal pali fajkę, nadal gra na skrzypcach (może raczej brzdąka) - ale do tego brak mu opanowania. Uprawia sporty w postaci walk ulicznych i... za wszelką cenę, nie chce dopuścić do ślubu Watsona.
A tak... Watson... Co się stało z tym troszkę nierozgarniętym Watsonem, którego kojarzę? Po pierwsze jest młodszy, przystojniejszy, bardziej sprawny (były wojskowy) - ale nadal jest doktorem. Jude Law w tej postaci to chyba ostatni z moich wyborów, ale może dlatego, że miałem już pewne wyobrażenie (konserwatywne) o tej postaci.

Jakkolwiek można mieć wątpliwości co do nowej konwencji i aktorów (każdy może je mieć), to trzeba przyznać, że stworzony przez nich duet wypada rewelacyjnie. Świetne teksty, utarczki słowne pomiędzy dwoma, niezwykle inteligentnymi, partnerami bawią widza. Mają swoje życie, swoje problemy i obawy (ślub, przeprowadzka, koniec współpracy), a wszystko to w czasie, gdy jeden z największych wrogów duetu daje o sobie znać...

Nie. Nie chodzi mi o lorda Blackwooda, który jest głównym czarnych charakterem w filmie, ale o tym później. Teraz zostańmy przy Blackwoodzie. Rewelacyjny Mark Strong. Powtórzę: REWELACYJNY! Jak sądzę, jest to nowy ulubiony aktor Guy'a Ritchie (po Jasonie Stathamie z "Przekętu", "Porachunków" i "Revolver"). Wcześniej widzielismy go w "Revolver" i "Rock'n'Rolla". Ale tutaj Blackwood, mastermind i schwarzcharakter filmu staje naprzeciw najbardziej dociekliwego zespołu detektywów. Blackwood kreuje się na potężnego okultystę, który nie cofnie się przed żadną zagrywką, żeby zdobyć władzę nad imperium brytyjskim, a później nad światem. Holmes i Watson podążają za nim krok za krokiem zbierając szczegóły jego działalności. Szczegóły są bardzo ważne, ale my tak jakby nie zwracamy na nie uwagi. No bo co nam po scenie, w której Holmes skrobie się wewnętrzną stronę wanny (jest jakiś osad!) i sprawdza co to jest. O-ho - on już coś wie, ale się z nikim tą wiedzą nie dzieli. Dopiero na koniec składa dla nas wszystkie szczegóły i fakty i obnaża całe przedsięwzięcie Blackwood'a.

Co w tym złego? Nic.
Często narzekamy, że amerykańskie kino podaje wszystko na tacy traktując widza jak niedorozwinięte dziecko (bez obrazy). Że w tych amerykańskich filmach bohaterowie niemal mówią do siebie, żeby poinformować (niby przy okazji) widza o swoich przemyśleniach. Więc dobrze - zarzut odrzucony!

Wracając do filmu "Sherlock Holmes"... Guy Ritchie powoli wraca do formy po, traumatycznym chyba, małżeństwie z Madonną. Zaserwował nam niezwykle efektowne kino akcji w ubranku starego, dobrego, pomysłu A. C. Doyle'a. I tu właśnie tkwi całe sedno sprawy. Pomysł i konwencja powieści z serii Sherlocka Holmes'a trochę kłóci się z konwencją filmu. Dostaliśmy film akcji - wzorowany na stricte hollywoodzkich produkcjach, ale z angielskim smaczkiem. Dostaliśmy coś nowego, ale czy mamy przed tym klękać i dziękować?

Podejdźmy od innej strony.
- Kto chodzi do kina? - Młodzież.
- Czy młodzież zna Sherlocka Holmes'a i dr. Watsona? - Tylko ze słyszenia, bo nie tracą czasu na stare filmy.
- Czy znają chociaż jedną książkę? - Nie.
- Czy obrażą się jeśli damy im nowoczesny klimat, znanych aktórów, kilka eksplozjii, bijatyk... - NIE!

I to jest chyba głównym założeniem twórców. Nie robimy tego dla dotychczasowych "fanów" Holmes'a. Chemy NOWYCH...

A co dalej?
Dalej mamy... tajemniczego profesora. Kogoś znacznie groźniejszego od Blackwooda. Kogoś, kto stał się złym cieniem Holems'a, jego koszmarem... "Napoleon Zbrodni". Moriarty. Doktor Moriarty - człowiek (?), który w książce... - Nie... po co nam to wiedzieć. Przecież mamy nowy film. Nowy (modny ostatnio) RESTART pomysłu.

A Moriarty'ego z pewnością spotkamy w drugiej części.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Dorian Gray (4.4/6)


"Portret Doriana Graya" jest jedyną powieścią Oscara Wilde'a - na codzień poety i filologa. Filmowcy dość często sięgali po postać młodego dekadenckiego, nie starzejącego się szlachcica - a w 2009 roku swoja wizję przedstawił Oliver Parker ("Fade to black").

Do obejrzenia filmu na pewno nie skłoniły mnie recenzje z polskich portali gdzie wytykano nudę, ciężki klimat i słabe aktorstwo. Cóż... nie daję się ponieść takim opiniom, a filmy określane przez wielu "ciężkimi" często sprawiają niespodzanki. I tak było w przypadku Doriana.

W roli głównych wystapił Ben Barnes (którego ostatnio widziałem w "Gwiednym pyle" i "Kronikach Narni: Książe Caspian") i partneruje mu Colin Firth i Rachel Hurd-Wood. Właśnie postać kreowana przez Firtha podoała mi się najbardziej. Taki buntownik pod pantoflem żony. Zbuntowany, ale świadomy zarówno obowiązków (jako ojciec) jak i uciekającego czasu.

Kiedy młody, niedoświadczony Dorian trafia pod jego skrzydła, szybko przeistacza się w młodego (chciałoby sie powiedzieć yuppie, ale to nie te czasy) eksperymentatora. A za sprawą niezwykłego obrazu nic mu nie jest straszne. I właśnie ten obraz jest jego przekleństwem. Nie czarujmy się. Oglądając film, każdy chciałby taki obraz, każdy chciałby, aby rany się goiły, zmarszczki nie pojawiały, młodość trwała - a starzał sie tylko obraz. Ale jaki to miałoby wpływ na nasza duszę?

Ta kwestia przebija się w tym mrocznym, klimatycznie ciężkim (ale w pozytywnym znaczeniu) filmie. Problem duszy w nieśmiertelnym ciele. Problem człowieka, który zgrzeszył, z perspektywy czasu jest świadom uczynionego zła - i po latach chce się zmienić. Ale "karma to dziwka" (nie pamietam kto to powiedział) - i karma dosięgnie każdego. Nawet Doriana Graya.

Polecam ten film wszystkim, którzy lubią takie klimaty. Rezyserowi udało się stworzyć mroczny świat dekadentyzmu, który przez cały film utrzymał mnie przy ekranie.

sobota, 23 stycznia 2010

Łańcuch krytyczny - Eliyahu M. Goldratt


Dzisiaj trochę z innej beczki... całkiem innej, bo niby o książce, takiej bardziej tematycznej. Zastanawiałem się czy nie napisać o niej na blogu technicnzym "Red socket", ale ze względu na formę tej książki postanowiłem napisań o niej tutaj.

Co takiego niezwykłego jest w tej książce?
Wszystko!

Książka "Łańcuch krytyczny" traktuje mniej więcej o zarządzaniu projektami. Niekoniecznie informatycznymi - projektami ogólnie. Czy to projekty budowlane, inżynierskie czy jakie tam sobie wymarzycie. Książka nie zajmuje się organizacją projektu, strefą dokumentów projektowych ale skupia się na jednym zasadniczym problemie wszystkich projektów: JAK ZDĄŻYĆ NA CZAS?.

Nie od dziś wiadomo, że główną bolączką są pieniądze, czas i zasoby (pochodna znanego trójkąta). Zwykle kierując projektem, w pewnym etapie dochodzimy do wnbiosku, że coś jest nie tak. Że nie da rady zrobić tego wszystkiego (zakres projektu) przy tych zasobach (pieniądze i ludzie) NA CZAS. Wtedy najczęściej okrajamy projekt, jego zakres, z funkcji lub zwiekszamy budżet, ale najczęściej już nie udaje nam się zdążyć na czas.

Jeśli szukacie odpowiedzi na pytanie "Jak zdążyć na czas?" to jest pozycja dla was. A co was najbardziej zdziwi to jej forma!

Nie jest to zwykła książka techniczna, nie jest to praca naukowa.
Jest to książka przygodowa, książka z fabułą.

Opowiada o ludziach mających najprzeróżniejsze problemy (praca, życie osobiste, projekty) i o tym jak uczą się sobie z nim radzić. Co ciekawe, w formie opisów sposobów rozumowania, znajdujemy wiele ciekawych odniesień do naszych własnych problemów. Bohaterowie uczą się, sami dochodzą (a my razem z nimi) do rozwiązań, które później testują i wdrażają.

Książkę czyta się świetnie, jest napisana bardzo przyjaznym językiem i nadaje się dla każdego, nie tylko inżyniera, ale także logistyka, kierownika zespołu... każdego, kto ma trudności z zakończeniem zadań na czas.

POLECAM.

Jedyny minus to cena - 85zł.

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Metallica, Slayer, Megadeth, Anthrax - Sonisphere Festival

Yeah... w końcu kupiłem bilety i zarezerwowałem dni wolne w pracy. Będzie się działo!

Takiego koncertu jeszcze nie było. Od 14:00 na lotnisku Bemowo w Warszawie, 16 czerwca 2010, zagrają największe zespoły, WIELKA CZWÓRKA, Metallica, Slayer, Megadeth i Anthrax. A do tego Mastodon i Behemoth (mam nadzieję, że bez Dody).

Jeśli jeszcze się nie zdecydowaliście - nic straconego. Bilety jeszcze są... Kupujcie... Może się spotkamy

sobota, 16 stycznia 2010

Zamieć (4.1/6)

"Zamieć" (org. "Whiteout") to film, który mnie zaskoczył. Nie spodziewałem się wiele po tej produkcji z wielu powodów, a głównym był rezyser. Dominic Sena znany jest z filmów takich jak "60 sekund", "Kod dostępu" i chyba jego najlepszy film, a jednocześnie debiut kinowy "Kalifornia".

Czego on chce? - pewnie pytacie. - Przecież te filmy da się obejrzeć!

Tak. Zarówno spotkanie Seny z Cagem jak i Jackmanem zaowocowało filmami akcji, które można obejrzeć... nawet więcej niż raz. Ale ja zwracam uwagę, że "Kod dostępu" to film z 2001 roku... a potem nic. Jakaś produkcja telewizyjna i dopiero "Zamieć". 8 lat przerwy dla kogoś, kto robi filmy to dość dużo. Uznałem, że mogę się spodziewać tendencji spadkowej i dlatego do tego filmu podszedłem dość sceptycznie.

Adaptacja komiksu... nie, przepraszam... powieści graficznej (tak brzmi lepiej) autorstwa Grega Rucka i Steve'a Liebera, której kryminalna akcja rozgrywa się na zapomnianym przez Boga białym kontynencie okazała się miłą rozrywką. Szczególnie biorąc pod uwagę, że za oknem miałem zasypane śniegiem ulice Warszawy, sypiący śnieg i gorący napój w dłoni.

Komiks w Polsce ukazał się gdzieś w 2006 roku i pewnie nadawał się na scenariusz filmu - całego nie czytałem, więc moje opinie są nieco oderwane od tego graficznego pierwowzoru - wybaczcie.

Twórcy postanowili maksymalnie wykorzystać nieprzyjazny klimat Antarktydy i wyszło to na dobre. Od początku miałem skojarzenia z filmem "Rzecz" Carpentera - chyba najlepszy film w tym zimnym klimacie. Jednak sama historia jest całkiem inna - i bardzo dobrze. Nie jest to typowy kryminał. Gatunkowo jest na granicy pomiędzy kryminałem, a slasherem - ale takim bardziej dojrzałym. Bez bezsensownych bieganin, przerażonych blondynek i innych atrybutów gatunku. Za to mamy zakrwawiony czekan i zamaskowanego zabójcę.

Obsada jest dobra... dawno nie oglądałem Toma Skerritta, a jego istotna w filmie rola jest całkiem udana. Gabriel Macht chyba miał wnieść pewną dozę niepewnosci tego kto jest zabójcą, ale jakoś to nie wyszło - nie był dość przekonujący. Jeśli chodzi o Kate Beckinsale to nic nowego nie zaprezentowała... no może mały striptease przed wejściem pod prysznic.

Podsumowując, film jest dość dobry, warto go obejrzeć, ale pewnie nie będziecie chcieli już do niego wracać.