wtorek, 8 grudnia 2009

Jack Ketchum - Dziewczyna z sąsiedztwa, Rudy, Potomstwo

Zacznę nietypowo - od usprawiedliwienia. Nie, nie czytałem, żadnej książki Jack'a Ketchuma, nawet "Dziewczyny z sąsiedztwa", która ukazała się w Polsce całkiem niedawno. Nie, filmu "The Lost" też nie widziałem - ale jak tylko go dostanę, na pewno obejrzę.

Opinie o tych trzech filmach bazują wyłącznie na podstawie mojego odbioru obrazu, dźwięku i niesamowitego natężenia emocji, które towarzyszą każdemu z nich. Ale po kolei...

"Dziewczyna z sąsiedztwa" (2007)
Początek filmu przpomniał mi film "Stań przy mnie" Roba Reinera. Zastosowano podobną konwencję, w której główny bohater opowiada historię z perspektywy kilkudziesięciu lat. Jest już dojrzałym człowiekiem, z bagażem doświadczeń i przedstawia okrutną historię, której był świadkiem w młodości. W rzeczywistości konwencja ta nie jest tak banalna jak mogłoby się wydawać. Doskonale pasuje do samej opowieści, bo widz przecież nie ma wątpliwości co jest dobre a co złe.
Ze sposobu opowieści można wywnioskować, że bezsilność jest jednym z tych elementów, które najbardziej ciążą na sumieniu dorosłemu już mężczyźnie. A jest to opowieść właśnie o sumieniu. O tym jak grzechy młodości mogą ciążyć na nim przez resztę życia. Przed odpwoiedzialnością można uciec - przed sumieniem nie.
Młody chłopiec będący świadkiem niesamowitej nienawiści i przemocy fizycznej wobec mieszkającej obok dziewczyny, czuje się zagubiony i bezsilny. Nie wie gdzie szukać pomocy - ma świadomość, że każde jego słowo może zostać odebrane jako kłamstwo i zwrócić się przeciwko niemu. Będąc przerażonym i biernym obserwatorem fizycznych tortur młodej dziewczyny, chłopiec przeżywa psychiczne katusze. Jego chęć pomocy i strach przed otoczeniem (przed rówieśnikami, którzy za namową starszej, zgorzkniałej, kobiety, żywo uczestniczą w procederze), a jednocześnie więź porozumienia z cierpiącą dziewczyną wzbudza litość. O ile można się domysleć jaki koniec będzie miała ta prawdziwa historia, to jednak mamy nadzieję... niestety złudną.
Film zrobił na mnie ogromne wrażenie. Nie jest doskonały aktorsko ani wizualnie. Jest wręcz "brzydki". Ilość emocji, które towarzyszą pokazywanym scenom sprawił, że ta brzydota jest całkowicie usprawiedliwiona. gloryfikowane do tej pory lata pięćdziesiąte zostały ukazane jako siedlisko przemocy. Czas kiedy policja wierzy na słowo "dobremu obywatelowi", a ofiara nie ma żadnych praw.

"Rudy" (2008)
Brian Cox to aktor bardzo charakterystyczny. Wcielił się w rolę mieszkającego samotnie mężczyzny, który swoje życie dzieli z psem. Zwierze mające już 14 lat jest jedynym wspomnieniem po tragicznie zmarłej żonie i zajmuje centralne miejsce w jego świecie. Rudy jest częścią rodziny.
Kiedy kilku małolatów w akcie bezdusznego okrucieństwa zabija psa, Avery Ludlow postanawia dochodzić sprawiedliwości. Jednak nie kierują nim emocje, ale chęć odkrycia co kryło się emocjonalnie za uczynkiem młodych bandytów. Nie znajduje zrozumienia u rodzin chłopaków - zostaje potraktowany jak ktoś kto chce zniszczyć ich życie. Sami widzą siebie jako ofiary, nie biorąc pod uwagę, że swoim uczynkiem zniszczyli czyjeś życie. Jednak Avery jest spokojny, nie łapie za broń i nie zabija ich, ale powierza los wymiarowi sprawiedliwości. Ale i tu nie znajduje pomocy. sprawiedliwość równa, ale dla niektórych (bogatych z wpływami) jest równiejsza. Na pomoc przychodzi dziennikarka, która realizuje film na temat zajścia, a jego emisja... rozpętuje piekło.
Człowiek, dla którego sensem życia jest zaprzyjaźnione zwierze nie może zrozumieć, jak można z bandytów robić ofiary. Te z kolei nie rozumieją, jak ktoś może tak przejmować się zwykłym "kundlem". Każda strona broni swojej racji, ale widz kibicuje Avery'emu, bo to on przecież ma racje. Ma prawo do obrony swojej rodziny. Poznajemy go coraz bardziej i rozumiemy jego postępowanie, które chociaż wywazone, to coraz bardziej zaognia konflikt - ostatecznie prowadząc do tragedii. A wtedy pojawiają się wątpliwości: czy było warto?
Film stawia to bardzo ważne pytanie, ale nie daje na nie odpowiedzi. Musimy sami się nad tym zastanowić.

"Potomstwo" (2009)
Ten film bazuje na dosłownym przekazie wizualnym. Mamy więć ból, strach i wnętrzności. Litry krwi i okrutnych kanibali, którzy po wielu latach wracają na swoje tereny łowne. Zgrabna historyjka okraszona krwawymi scenami da się przełknąć, ale sam film jest zdecydowanie najsłabszy z całej trójki. Film wpisuje się w konwencję filmów Ketchuma, polegającą  na pokazywaniu surowych emocji i przemocy, niekoniecznie je uzasadniając. Pokazuje, że niektóre tragiczne wydarzenia są bezsensowne, a na większość z nich nie mamy wpływu - po prostu się dzieją.


Te trzy filmy obejrzałem w bardzo krótkim czasie i dały mi wiele do myślenia. Oglądając okrucieństwo jakie widać na ekranie cieszyłem się, że oddziela mnie od niego ekran telewizora. Bezsilność bohaterów "Rudego" i "Dziewczyna z sąsiedztwa" jest wręcz namacalna, ale ich postępowanie pokazuje, że nie zawsze trzeba się poddawać. Czasami trzeba postepować bardziej zdecydowanie... ale do pewnych granic, bo nie zawsze warto. Nikt nie mówił, że zycie jest proste. "Potomstwo" to najsłabszy film, ale mimo to może was zaciekawić.

Jak tylko opadną emocje z pewnością sięgnę do książki Ketchuma "Dziewczyna z sąsiedztwa". Nie wiem kiedy to będzie, bo nie wiem kiedy będę gotów ponownie przeżyć ten koszmar, a nie wątpię, że na kartach powieści będzie to jeszcze bardziej okrótne, jeszcze bardziej bezsensowne.

"Dziewczyna z sąsiedztwa" (4.4/6)
"Rudy" (4/6)
"Potomstwo" (3.5/6)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz