
Do obejrzenia filmu na pewno nie skłoniły mnie recenzje z polskich portali gdzie wytykano nudę, ciężki klimat i słabe aktorstwo. Cóż... nie daję się ponieść takim opiniom, a filmy określane przez wielu "ciężkimi" często sprawiają niespodzanki. I tak było w przypadku Doriana.
W roli głównych wystapił Ben Barnes (którego ostatnio widziałem w "Gwiednym pyle" i "Kronikach Narni: Książe Caspian") i partneruje mu Colin Firth i Rachel Hurd-Wood. Właśnie postać kreowana przez Firtha podoała mi się najbardziej. Taki buntownik pod pantoflem żony. Zbuntowany, ale świadomy zarówno obowiązków (jako ojciec) jak i uciekającego czasu.

Ta kwestia przebija się w tym mrocznym, klimatycznie ciężkim (ale w pozytywnym znaczeniu) filmie. Problem duszy w nieśmiertelnym ciele. Problem człowieka, który zgrzeszył, z perspektywy czasu jest świadom uczynionego zła - i po latach chce się zmienić. Ale "karma to dziwka" (nie pamietam kto to powiedział) - i karma dosięgnie każdego. Nawet Doriana Graya.
Polecam ten film wszystkim, którzy lubią takie klimaty. Rezyserowi udało się stworzyć mroczny świat dekadentyzmu, który przez cały film utrzymał mnie przy ekranie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz