sobota, 16 stycznia 2010

Zamieć (4.1/6)

"Zamieć" (org. "Whiteout") to film, który mnie zaskoczył. Nie spodziewałem się wiele po tej produkcji z wielu powodów, a głównym był rezyser. Dominic Sena znany jest z filmów takich jak "60 sekund", "Kod dostępu" i chyba jego najlepszy film, a jednocześnie debiut kinowy "Kalifornia".

Czego on chce? - pewnie pytacie. - Przecież te filmy da się obejrzeć!

Tak. Zarówno spotkanie Seny z Cagem jak i Jackmanem zaowocowało filmami akcji, które można obejrzeć... nawet więcej niż raz. Ale ja zwracam uwagę, że "Kod dostępu" to film z 2001 roku... a potem nic. Jakaś produkcja telewizyjna i dopiero "Zamieć". 8 lat przerwy dla kogoś, kto robi filmy to dość dużo. Uznałem, że mogę się spodziewać tendencji spadkowej i dlatego do tego filmu podszedłem dość sceptycznie.

Adaptacja komiksu... nie, przepraszam... powieści graficznej (tak brzmi lepiej) autorstwa Grega Rucka i Steve'a Liebera, której kryminalna akcja rozgrywa się na zapomnianym przez Boga białym kontynencie okazała się miłą rozrywką. Szczególnie biorąc pod uwagę, że za oknem miałem zasypane śniegiem ulice Warszawy, sypiący śnieg i gorący napój w dłoni.

Komiks w Polsce ukazał się gdzieś w 2006 roku i pewnie nadawał się na scenariusz filmu - całego nie czytałem, więc moje opinie są nieco oderwane od tego graficznego pierwowzoru - wybaczcie.

Twórcy postanowili maksymalnie wykorzystać nieprzyjazny klimat Antarktydy i wyszło to na dobre. Od początku miałem skojarzenia z filmem "Rzecz" Carpentera - chyba najlepszy film w tym zimnym klimacie. Jednak sama historia jest całkiem inna - i bardzo dobrze. Nie jest to typowy kryminał. Gatunkowo jest na granicy pomiędzy kryminałem, a slasherem - ale takim bardziej dojrzałym. Bez bezsensownych bieganin, przerażonych blondynek i innych atrybutów gatunku. Za to mamy zakrwawiony czekan i zamaskowanego zabójcę.

Obsada jest dobra... dawno nie oglądałem Toma Skerritta, a jego istotna w filmie rola jest całkiem udana. Gabriel Macht chyba miał wnieść pewną dozę niepewnosci tego kto jest zabójcą, ale jakoś to nie wyszło - nie był dość przekonujący. Jeśli chodzi o Kate Beckinsale to nic nowego nie zaprezentowała... no może mały striptease przed wejściem pod prysznic.

Podsumowując, film jest dość dobry, warto go obejrzeć, ale pewnie nie będziecie chcieli już do niego wracać.

2 komentarze:

  1. Też miałem skojarzenia ze slasherem, w sumie nawet zanim znaleźli trupa. Lala pod prysznicem to takie na maksa w stylu amerykańskim. świetna była scena pościgu w zamieci.
    dochodzę jednak do wniosku że za mało było tutaj kryminału. mogliby dłużej rozpracowywać tą całą intrygę.
    a jak obliczasz ocenę? masz jakieś narzędzie gdzie wpisujesz składowe czy po prostu na oko dajesz?:)

    OdpowiedzUsuń
  2. staram się nie pisac "na gorąco", odczekać trochę, żeby emocje opadły i mieć czas, żeby przemyśleć trochę swoją ocenę. Musze jednak przyznać, że czasami zdarza się, że po kilku dniach ocena wyglądałaby jeszcze inaczej... Dzisiaj bym pewnie dał z 0.2 mniej.
    Tak sie zastanawiam czy dawać oceny liczbowe...

    OdpowiedzUsuń