czwartek, 18 marca 2010

Harry Brown (4.6/6)

Harry to samotnie mieszkający staruszek. Właśnie zmarła jego żona i pozostał mu jeden przyjaciel, który w chwili słabości wyznaje mu, że jest przerażony. Boi się o swoje życie bo w dzielnicy, w której mieszka rządzą gangi nie dające mu spokoju.

Harry Brown jest obserwatorem życia w paskudnej rzeczywistości. Gangi młodocianych przestępców są niepowstrzymane, nawet policja nie daje im rady - są bezsilni. A Harry, świadom niebezpieczeństwa, omija najniebezpieczniejsze miejsca.

Ale nadchodzi ten dzień... Dzień trudny, dzień prawdy. Wiadomość o śmierci przyjaciela przelewa czarę goryczy.

Podobnych filmów było już wiele. Już dawno temu mieliśmy "Życzenie śmierci" z Charlesem Bronsonem (i liczne sequele), a ostatnio w podobnym klimacie "Gran Torino" i "Prawo zemsty". W każdym z przypadków weteran wojenny w podeszłym wieku staje do walki przeciwko przestępcom. Można powiedzieć, że kolejne filmy kopiują te same wątki zmieniając tylko obsadę... Bronson - Eastwood - Butler - Caine.

Jednak każdy z nich jest trochę inny. Każdy film ma inne przesłanie (pomijam kontynuację "Życzenia śmierci", bo to już sieczka).

"Harry Brown" pokazuje bezsilność (i trochę obłudę) działań policji. Może mają związane ręce, może się boja (w końcu są ludźmi). A może po prostu nie potrafią.

Przed kilkunastoma minutami, w naszych rodzimych Wiadomościach, opisano sytuację kobiety, która jako świadek przestępstwa chciała zeznawać przed sądem, ale z zastrzeżeniem zwojej anonimowości. Jak się później okazało, nikt, ani sąd, ani prawnicy, ani nawet policjant, który spisywał jej zeznanie, nie zadbał o zapewnienie kobiecie bezpieczeństwa. I nikt nie jest winny... tylko kobieta został postawiona w niebezpiecznej sytuacji.

Harry bierze sprawy w swoje ręce. Możemy dyskutować, czy zwykły obywatel powinien chwytać za broń i samodzielnie mścić się na przestępcach. Możemy mieć wątpliwości czy wierzyć w sprawiedliwość i działania policji. Możemy wątpić czy prawo wystarczająco chroni pokrzywdzonych.

Harry powoli zagłębia się w mrok tego ponurego świata i widać, że jest zaskoczony ogromem zła i rozmachem przestępców (plantacje marihuany, handel bronią, napady w biały dzień). Nikt nie jest w stanie nad tym zapanować. Nikt nie pomoże w potrzebie.

Film jest ponury i można powiedzieć ciągnący się. Ale to tylko złudzenie. W rzeczywistości wciąga (przynajmniej mnie) i nie pozwala na oderwanie się. Do samego końca... wielkiego końca.

Michael Caine w doskonale pasującej do niego roli. Nie ma co ukrywać - to nie jest Caine z czasów filmów takich jak "Orzeł wylądował", czy "Błękitny lód". Ale nadal jest twardy i bezwzględny. Ale nie dajmy się zwieźć - Harry Brown w jego wydaniu jest też człowiekiem. Takim jak każdy z nas. No może tylko nieco starszym...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz