piątek, 22 października 2010

Horrorfestiwal (dzień 2)

Na drugi dzień festiwalu oczekiwałem zniecierpliwiony głównie z powodu przedpremierowego pokazu filmu "Pozwól mi wejść" Matta Reeves'a (remake remake szwedzkiego obrazu w reżyserii Tomasa Alfredsona)... i nie zawiodłem się.
Przyznam, że nie widziałem pierwowzoru, ale słyszałem bardzo pochlebne opinie na jego temat.
Momentami film wywoływał salwy śmiechu na sali - nie rozumiem dlaczego. Może to taka reakcja na strach? Wersja Reeves'a z początku prowadzona jest spokojnie i klimatycznie. Bohater przedstawiany jest w chłodnej , zimowej, scenerii Los Alamos (zawsze myślałem, że w Nowym Meksyku jest zawsze ciepło i nie ma śniegu - myliłem się). Chłopak od początku rokuje na socjopatę, a przyczynę tego mamy upatrywać w jego ciężkim dzieciństwie (rozwód rodziców) i problemami w szkole (znęcają się nad nim koledzy). Nic nowego.
Wszystko się zmienia kiedy do mieszkania obok wprowadza się mężczyzna z córką.

Tak jak się spodziewałem, w ramówce tegorocznego horrorfestiwalu znalazł się segment s krótkometrażówkami (w skrócie shorty, chociaż może powinno być szroty). W tym roku zaprezentowano jedynie 4 filmy, ale tylko dwa pierwsze były rasowymi krótkometrażówkami.

Nie wiem dlaczego, ale niemal co roku (z wyjątkiem pierwszego festiwalu) pojawia się jakiś film związany z podróżami w czasie. "Czekając na wczoraj", to krótkometrażówka, która dzieje się do tyłu. I o ile bieganie tyłem wygląda komicznie, to sens ostatniej sceny w parku ratuje cały obraz. Nie zmienia to jednak faktu, że nie jest to film na festiwal horroru...

"Najlepszy" to niemieckie starcie z krótką formą. Poza mrocznym zamkiem i grą cieni trudno wypatrzeć w nim horror, ale i w tym przypadku krótka forma się obroniła. Filmik w stylu "Creepshow" (zarówno w formie jak i nawiązaniu do kultu komiksu).

Kiedy dowiedziałem się, że w segmencie krótkometrażówek będzie polski akcent bardzo się ucieszyłem. Zeszłoroczna "Głowa do kochania" przypadła mi do gustu. A tu jeszcze zombie! "Project Zombie" powstał o wiele lat za późno. Bo pierwsze było "Blair Witch Project". Gdyby nie to, jego twórcy mieliby szansę stać się sławni. A tak... pozostały głupie żarty i bekanie do kamery (dosłownie). Ot... facet w laciach i dresie zgubił się w lesie. No i spotkał grzybiarzy...

Ostatni... Najdłuższy... Najnudniejszy... "Sparrow" też jest polskim akcentem, bo kręcony w naszym kraju. Jednak bohaterowie pochodzą z wysp i... to widać. Film ma tytuł "Sparrow" pewnie dlatego, że "Maczeta" już było zajęte.
Laski wybierają się na  leśny kemping w mini spódniczkach i klapkach - takie brytyjskie ;)
To co miało być slasher'em stało się nudnym, usypiającym widowiskiem. Do końca projekcji na sali wytrzymało jedynie 15 osób - ja wytrzymałem tylko po to, żeby zjechać go na blogu - co też czynię. Twórcy na siłę chcieli przedłużyć nasze męki i trzymali nas w fotelach przez całe 75 minut.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz