piątek, 19 lutego 2010

Wyspa strachu (4.3/6)

Tytuł nie jest zachęcający. trąci trochę horrorem kalsy "B", ale takie też często zaskakują. Jak zwykle nie zrażony (i nawet nie zachęcony obsadą) przystąpiłem do oglądania. Szczerze mówiąc myślałem, że to kolejne "Turistas". Byłem trochę znudzony, późny wieczór i miał to być ostatni seans tego dnia, z możliwością wcześniejszego zakończenia jeśli film okazałby się "usypiaczem".

Rozpoczyna się doś sielsko - młoda para na Hawajach. Podróż poślubna, słońce, plaże. Podążamy z nimi na szlak do dzikiej plaży - niezrażeni nowożeńcy idą pomimo tego, że gdzieś na wyspach ukrywają się zabójcy, którzy wcześniej zamordowali inna parę.

Nasi bohaterowie swojej drodze spotykają innych towarzyszy i pewną szczególną parę. Można by rzec - dziwną parę. Facet przechwiala się swoimi dokonaniami, który wydają być wynikiem delirki szaleńca lub przynajmniej się wyssane z palca. W pewnym momencie obie pary podejrzewają się na wzajem, ale nie przeszkadza im to za bardzo w kontynuowaniu wycieczki.

W pewnym momencie się pogubiłem. Chwila! Coś tu nie gra! Coś się zmieniło. Są na plaży... są u celu... gdzie podziali się ci zabójcy? Gdzie ta akcja? Po co to wszystko? 
No i zaczyna się jazda...

Na film zaprasza was David Twohy, reżyser między innymi rewelacyjnego "Pitch Black", "Below" i przyzwoitych "Kronik Riddicka". Podobnie jak poprzednio jest zarówno autorem scenariusza jak i reżyserem. Tylko, że ten gatunek filmu jakoś mi do niego nie pasował. Właśnie dlatego nie do końca wiedziałem czego się po tym filmie spodziewać.

Przyznaję - film mnie zaskoczył. Ostatnimi laty jesteśmy przyzwyczajani do zwrotów akcji (fani "24" i "Zagubionych" wiedzą doskonale o czym mówię) i takie zabiegi mniej lub bardziej udane (patrz: naciągane) już nie robią takiego wrażenia jak jeszcze 10 lat temu, ale w tym przypadku motyw sprawdził się na 100%. Od momentu zwrotu akcji siedziałem już jak na szpilkach - do samego końca.

Szczerze polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz